11 listopada 2011 – Fakty, diagnoza i przyczynek do działania

 

 

 
Najpierw nieco koniecznego wprowadzenia.
 
Twór wepchnięty tu gwałtem od tamtego czasu miał jedynie za zadanie zabezpieczenie nowo utworzonego obszaru między Odrą a Bugiem oraz Bałtykiem i Tatrami. Chodziło o zapewnienie spokojnej eksploatacji złóż mineralnych i siły roboczej na potrzeby Sowietów. Jeśli Kreml dochodził do wniosku, że trzeba dokonać określonej liczby kosmetycznych zmian w reżimie nad Wisłą, to albo sam inicjował niepokoje, albo wykorzystywał te, które pojawiały się w PRL w okresie od 1956 do 1981 roku. Prawie za każdym razem pod płaszczykiem przesileń wymieniano jednych namiestników na drugich. 
 
Od końca lat 70-tych Kreml dostrzegł konieczność przemodelowania systemu na bardziej „rynkowy”, co też nastąpiło w 1989 roku w ramach pokojowego przejścia z jednej formy dyktatury w drugą. Tym razem, po szybkim zjednoczeniu, do głosu doszedł również sąsiad zachodni i od tamtej pory obydwa mocarstwa, zbliżając się do siebie, przynajmniej gospodarczo, podejmowały działania „ekonomiczno-polityczne”, i w tym miejscu wklejam użyte już przeze mnie zdanie z początku tekstu – w celu zabezpieczenia nowo utworzonego obszaru między Odrą a Bugiem oraz Bałtykiem i Tatrami. Chodziło o zapewnienie spokojnej eksploatacji złóż mineralnych i siły roboczej. Elementem „rynkowym” było pozbawianie obszaru Polski suwerenności gospodarczej poprzez doprowadzenie do sytuacji, gdzie Polska nie ma nic własnego, co najwyżej montownie, i jest nieograniczonym rezerwuarem siły nabywczej dla obcych produktów oraz (taniej) siły roboczej z przeznaczeniem do tzw. prac porządkowo-zmywakowych. Kreml oraz aktualne rządy nad Wisłą doszły mianowicie do wniosku, że ponieważ nie nadzorują one Polski po to, aby ją rozwijać, to w rezultacie powstaje w sposób nieunikniony problem bezrobocia, który może zagrozić spokojnemu zabezpieczeniu nowo utworzonego obszaru między Odrą a Bugiem oraz Bałtykiem i Tatrami i zapewnieniu spokojnej eksploatacji złóż mineralnych i siły roboczej. Szybkim ratunkiem okazało się przystąpienie Polski do UE, czyli możliwość wypchnięcia z kraju niezadowolonych i bezrobotnych. Dodatkowym bonusem jest demontaż rodziny, czyli obniżanie zawartości polskości u Polaków.
 
Równolegle w pracę dla systemu wikłane są całe rzesze Polaków, z poważnym udziałem duchowieństwa włącznie. Służy to szantażowi, którym posłużyć się można w sytuacji, kiedy powstaje konieczność upodmiotowienia Polski i odzyskania przez nią godności i suwerenności w wymiarze społecznym i państwowym.
 
W przypadku poważniejszych ruchów i działań, które mają na celu powstanie Polski z kolan, uruchamia się powyższe mechanizmy, co „owocuje” bolesnym przypomnieniem Polakom, że od czasu Katynia i II wojny światowej są osieroceni i pozbawieni przywódców. Ostatni taki krok miał miejsce 10 kwietnia 2010 roku.
 
O wiele bardziej wydanym i ekonomicznym środkiem modelującym i interwencyjnym niż uzbrojeni żołnierze i siły specjalne, są media. Kłamiąc i manipulując dowolnie i zależnie tylko od aktualnych potrzeb (nawet, jeśli działania te wydają się nie raz ze sobą sprzeczne), wspólnie z „systemem ekonomicznym”, który uniemożliwia prowadzenie normalnego życia, media uzupełniają swoje działanie interwencyjne i „wychowawcze” poprzez podłączenie się do obszaru rozrywkowo-handlowego, w ramach którego śmiertelnie zagonieni i zmęczeni Polacy mają znaleźć jedyną przestrzeń „wypoczynku” i satysfakcji, przy okazji dodatkowo wzbogacając konta zagranicznych sieci i koncernów. Obszar medialno-handlowy otrzymuje atrakcyjną powłokę, która ma być w stałym konflikcie z wartościami chrześcijańskimi i tradycją, co w efekcie ma powodować odchodzenie od polskości w ramach „wyboru” między koniecznością przeżycia, a stratą czasu w związku z krzewieniem wadzącej jedynie polskości.
 
Tak więc, jak dotąd, z wyjątkiem tych momentów i przestrzeni, gdzie sami Polacy przejmowali choćby na chwilę odpowiedzialność za siebie (pielgrzymki papieskie, obszary wolnej Polski w czasie pierwszej „Solidarności”, dni żałoby po 10.04.2010), nie można powiedzieć, że istnienie państwa polskiego w ogóle zaistniało. Jeśli jest ono państwem wolnych Polaków, państwem im służącym i ich reprezentującym, to przykro mi, ale nic takiego (jeszcze nie istnieje).
 
Teraz wróćmy do 11 listopada 2011 roku. 
 
 
Obecna ekipa nadzorców cokolwiek się ostatnio wewnętrznie poróżniła. Niewiele, ale jednak. W końcu zasilanie z – mimo całego zbliżenia – przeciwległych mocarstw, ma swoje konsekwencje. Na przykładzie wydarzeń z Dnia Święta Niepodległości jak dłoni ukazuje nam się istota działań namiestniczych. Otóż nadzorcy doszli do wniosku, że marsz jest nieunikniony, więc uruchomili klawisz z napisem „wycisnąć z tego, co się da i wykorzystać na różnych kierunkach” (wciąż żywa zasada bolszewizmu). Stopniowo, oczywiście medialnie, podburzano strony i intensyfikowano poczucie strachu i zagrożenia. Specjalnie puszczono w eter wiadomość o imporcie ekipy niemieckiej, ponieważ to dawało gwarancję zagrzania do obrony i w razie konieczności do boju po stronie niepodległościowej. Pamiętajmy, że to tylko my mamy wzgląd na wartości. Po stronie bolszewickiej nikt takimi drobiazgami się nie przejmuje. Jeśli trzeba, to z godziny na godzinę można zmienić front i argumentację. Liczy się skuteczna i szybka elastyczność i możliwie jak najwięcej zysków na najróżniejszych frontach. Tzw. organizm państwowy zamienił się na ten czas w siły, których celem było umożliwienie lewakom i bojówkarzom zza Odry wszczęcie awantury i zaatakowanie kogo się da. Tym fragmentem zajęły się media, omijając w swoich sprawozdaniach właściwym Marsz Niepodległości. 
 
 
Popatrzmy teraz jak wiele jest wspaniałych owoców tych działań.
 
Polska telewizyjna otrzymała jednoznaczny obraz tego dnia. Strony zostały umocnione w swoich poglądach. Nawet strona niepodległościowa tu i ówdzie zaczyna mieć wątpliwości co do samego marszu i jego sensu (efekt zmęczenia i rezygnacji). Hardcorowi niepodległościowcy umocnili się w gniewie – to się przyda na kolejne etapy zmian.
 
Okazało się, że było to pole do popisu dla mieszkańca Belwederu. Otóż ten miłujący pokój i szanujący opozycję człowiek, najpierw zaprezentował się jako zatroskany ojciec, który upomina poddanych, aby zachowywali się godnie i tolerowali się wzajemnie. Po przeprowadzeniu pod ochroną i z zabezpieczeniem organów państwowych działań rozbijających i manipulacyjnych (media), umożliwiono zatroskanemu ojcu dwie ważne rzeczy – ekspresowe sklecenie specustawy pacyfikującej wolność zgromadzeń (to na poczet niepokojów w związku ze zderzeniem się Polaków z kryzysem), oraz wykonanie prztyczka w noc premiera. Bo to raczej premier stoi przy TVN-ie, który publicznie i symbolicznie puszczono z dymem. Ojciec zatroskany to raczej GW, która dla osiągnięcia celu przeszła nawet chwilowo na pozycję informowania o marszu właściwym i o roli Niemców.
 
 
Dodatkowym bonusem jest spreparowana akcja z usunięciem orła z koszulki reprezentacji Polski w piłce nożnej. Wszyscy się oburzają, a zatroskany papa nagle żąda wyjaśnień i jest za przywróceniem orła, czyli wchodzi na ukochany teren premiera. Kolejny prztyczek, bo zmiany tuż, tuż.
 
Zaś w związku z 11 listopada już odzywają się w internetowych wypowiedziach głosy o kompromitacji idei marszu przez kiboli, o wojnie polsko-polskiej, o niedźwiedziej przysłudze ze strony kiboli dla prawicy (oczywiście czytaj PIS-u – to następny bonusik całej operacji), o zakazie noszenia kominiarek. Co chwila pojawiają się, oczywiście uprawnione, ale jednak naiwne, okrzyki typu „Skandal!” itd.
 
Jako Polacy musimy sobie to wbić do głowy. Państwa polskiego nie ma. Jest tylko elastyczny zespół narzędzi do zabezpieczenia nowo utworzonego obszaru między Odrą a Bugiem oraz Bałtykiem i Tatrami i zapewnieniu spokojnej eksploatacji złóż mineralnych i siły roboczej.Tak samo terenem całkowicie i bezpowrotnie skażonym są media. Żadne próby dyskusji nie mają najmniejszego sensu. Taki musi być punkt wyjścia, gdy będziemy rozmyślać nad sposobami odzyskania Polski. Po drugiej stronie mamy wroga. 
 
 
Im szybciej sobie to uświadomimy, tym lepiej. Ów wróg nagromadził sobie trochę dóbr, pochował skrzętnie śmierdzące papiery i nie ma żadnej cywilizowanej siły, która by mogła to zmienić. W zetknięciu z ich działaniami będziemy przegrywać dopóki, dopóty nie wypracujemy skutecznego rad sposobu rodem z zasobów polskości. To może potrwać. Oczywiście za wrogów musimy się modlić, ale szkoda czasu i energii na oburzanie się ich postępowaniem i na próby dyskusji z nimi. To jest żywa bolszewia.Żadnych reguł i zasad, chyba że akurat okażą się na chwilę pożyteczne, a znowu za kolejną już chwilę – nie. Tam nie ma nic. Został sam strach przed śmiercią.
 
W takim kształcie Polacy śmierci się nie boją, bo polskość „zahacza” również o Dom Ojca. Trzeba nam o tym pamiętać i co rusz zebrać się w grupkach i radzić nad skutecznym rad sposobem. Nie jesteśmy sami, a pozorne przegrane są tak naprawdę obnażeniem przerażenia i rozpaczy sił zwierzchności.
 
Jamci
 
 
Grafiki ze zbiorów własnych (m.in. Dobosz) 
Ciri